Od tego momentu wojna handlowa dotyczy przede wszystkim samochodów

8 czerwca, kiedy Donald Trump spotkał się w Quebecu ze swoimi partnerami z grupy G7, jego doradca handlowy, Peter Navarro, opublikował artykuł w New York Times, pozostawiając niewiele wątpliwości co do intencji amerykańskiej administracji w zakresie handlu z Europą, a w szczególności z Niemcami. Wyraźnie widać, że cła na importowane samochody, szczególnie te wymierzone w niemieckie koncerny motoryzacyjne, stają się rzeczywistością.

Jaki może być kolejny krok administracji Trumpa?

Po dotychczasowych decyzjach w sprawie importu stali i aluminium, na wniosek Trumpa, Departament Handlu może przeprowadzić dochodzenie (zgodnie z art. 232 ustawy w sprawie ekspansji handlowej – Trade Expansion Act), czy importowane samochody stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych. Jeżeli wynik dochodzenia będzie pozytywny, nałożenie ceł wymierzonych w niemieckie koncerny motoryzacyjne będzie kwestią zaledwie kilku tygodni.

Kto zyska, a kto straci?

Handel amerykański dotyczy przede wszystkim samochodów. Według danych Biura Spisu Ludności (Census Bureau), samochody stanowią główny towar importowany do Stanów Zjednoczonych z Meksyku, Niemiec, Japonii i Korei Południowej. Natomiast z Chin importowane są telefony komórkowe i odzież. Faktycznym celem administracji Trumpa są Niemcy. Jak widać na wykresie poniżej, prezentującym sprzedaż samochodów wiodących europejskich marek w Stanach Zjednoczonych, w maju 2018 r. prym wiedli producenci z Niemiec. To oni będą pierwszymi ofiarami nowych ceł na importowane samochody.

W ostatecznym rozrachunku, jak często podkreślamy, protekcjonizm jest przede wszystkim podatkiem dla konsumentów. Trump i jego doradcy uważają, że pomagają koncernom motoryzacyjnym z Michigan, jednak popełniają duży błąd zapominając, w kontekście globalizacji, że łańcuch produkcyjny przedsiębiorstw przemysłowych jest zglobalizowany. Przykładowo, Chrysler i GM importują odpowiednio 22% i 10% wszystkich samochodów sprzedawanych na terenie Stanów Zjednoczonych z Kanady. Można sobie wyobrazić częściową relokację produkcji, jednak w odniesieniu do protekcjonizmu historia uczy nas, że w większości przypadków takie podejście kończy się wyższym opodatkowaniem konsumentów, a zatem, według różnych szacunków, może to podwyższyć koszt amerykańskich samochodów średnio o 5 000-7 000 USD.

Nastąpiłoby to w najgorszym możliwym momencie dla amerykańskich konsumentów, ponieważ rosnące ceny ropy zaczynają negatywnie oddziaływać na poziom ich zaufania.

Jakie są prawdziwe intencje Donalda Trumpa?

Prezydent Trump jest oczywiście przekonany o korzyściach płynących z protekcjonizmu. W wywiadzie dla Forbes jeszcze w latach 80. wspomniał, że gdyby został prezydentem, nałożyłby wysokie cła na niemieckie samochody. Nie wydaje się jednak prawdopodobne, aby był zwolennikiem pełnej, niekontrolowanej wojny handlowej, która oznaczałaby olbrzymie straty ekonomiczne zarówno dla gospodarki amerykańskiej, jak i dla partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych.

Naszym zdaniem, nakładając cła na import samochodów, Trump chce osiągnąć dwa główne cele:

1.Chce wysłać mocny komunikat dla Kanady i Meksyku, biorąc pod uwagę problemy z renegocjacją porozumienia NAFTA w ostatnich tygodniach. Perspektywa ceł na samochody wyprodukowane w Kanadzie i Meksyku może przyczynić się do przyspieszenia negocjacji i osiągnięcia szerszego konsensusu pomiędzy trzema członkami NAFTA tak, by jeszcze w tym roku nowe porozumienie zostało przyjęte przez Kongres, zgodnie z nadziejami Trumpa.

2.Trump naturalnie nie chce zakazać korzystania z niemieckich samochodów, chce jedynie zabronić importu samochodów z Niemiec i oczekuje, że niemieccy producenci w odpowiedzi będą montować więcej samochodów na terytorium Stanów Zjednoczonych, w szczególności w północnej części Środkowego Zachodu. Niemieckie koncerny motoryzacyjne produkują już niektóre modele w Stanach Zjednoczonych i mogą zadecydować o częściowym przeniesieniu tam produkcji, aby ułagodzić administrację Trumpa. Najprawdopodobniej wyliczają obecnie koszty założenia lub rozwoju zakładów produkcyjnych w Stanach Zjednoczonych, biorąc pod uwagę skutki niższych podatków dla przedsiębiorstw amerykańskich po prezydenturze Trumpa i możliwości płynące z wykorzystywania platformy amerykańskiej do eksportu na rynki państw trzecich.

Znacznego rozmiaru relokacja nie miałaby jednak większego sensu dla producentów samochodów pod względem ekonomicznym z uwagi na wysokie koszty pracy w Stanach Zjednoczonych. W pewnym sensie Trump chce osiągnąć to, czego dokonał Reagan w latach 80., ograniczając eksport towarów z Japonii do Stanów Zjednoczonych. Niemniej jednak badania potwierdzają, że skutki netto tych limitów były niekorzystne dla pracowników amerykańskich, doprowadzając do utraty około 60 000 miejsc pracy.

Jaka może być reakcja UE?

Reakcja Unii Europejskiej może być bojaźliwa i nieprzekonująca. Kanclerz Merkel jest w pełni świadoma negatywnych skutków ceł na towary importowane z Niemiec i zapowiedziała, że „będziemy musieli jeszcze raz przemyśleć” działania odwetowe na szczeblu UE, jeżeli Donald Trump uderzy w przemysł motoryzacyjny. „Miejmy nadzieję, że UE ponownie będzie mówić jednym głosem, podobnie jak teraz” (tj. w odniesieniu do stali i aluminium), dodała Angela Merkel po zakończeniu szczytu G7. W odniesieniu do obecnej wojny handlowej UE musi się zmierzyć z dwoma istotnymi problemami:

1.Podobnie jak wcześniejsze administracje amerykańskie, administracja Trumpa ma trudności z podjęciem negocjacji z UE ze względu na dużą liczbę państw członkowskich. W idealnym świecie Trump chciałby zapewne negocjować bezpośrednio z Niemcami w sprawie redukcji nadwyżki handlowej, jednak UE nie działa w ten sposób. W efekcie woli budować uprzywilejowane relacje z Chinami zamiast z UE.

2.Działania odwetowe podjęte przez UE wobec Stanów Zjednoczonych stały się przedmiotem wzmożonej krytyki, ponieważ w powszechnej opinii są one niewystarczające. Równocześnie z racjonalnego punktu widzenia Europa postępuje właściwie, unikając zaostrzenia napięć w handlu, biorąc pod uwagę ich olbrzymie koszty ekonomiczne. Według ekspertów z Europejskiego Banku Centralnego, jeżeli Stany Zjednoczone nałożyłyby cło w wysokości 10% na całość importu i wszyscy partnerzy handlowi Waszyngtonu w odpowiedzi objęliby import towarów amerykańskich cłami również w wysokości 10%, światowy wzrost gospodarczy z niemal 4% spadłby do poziomu poniżej 3%, a w ciągu 18-24 miesięcy Stany Zjednoczone weszłyby w fazę recesji.

W perspektywie krótkoterminowej, Europa wydaje się słaba, jednak postępuje rozsądnie, unikając bezpośredniej wojny handlowej.

Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku