Odbicie po pierwszej turze wyborów we Francji

Zgodnie z ostatnimi danymi francuskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, po podliczeniu 97% głosów, Macron zdobył 23,86% głosów, a Le Pen 21,43%.

Rynek już wcześniej wycenił, że Le Pen zakwalifikuje się do drugiej tury wyborów. Biorąc pod uwagę, że nie osiągnęła ona lepszych wyników niż w sondażach opublikowanych na kilka dni przed wyborami, wpływ na globalny rynek powinien być dość ograniczony. Wczoraj wieczorem spodziewałem się, że rano francuskie giełdy otworzą się na zielono, akcje banków trochę się odbiją, a obligacje francuskie, które w ostatnich tygodniach ustabilizowały się na poziomie około 70 punktów bazowych, mogą spaść, ale na pewno poważnie nie wpłynie to na globalny rynek. „Business as usual”, czyli nic się nie zmieniło…

Wygląda na to, że Macron zostanie następnym prezydentem. Podobnie jak kiedyś, Front Republikański (większość poza Le Pen) powinien uniemożliwić wybranie liderki Frontu Narodowego.

W następstwie wyborów legislacyjnych może on jednak zmierzyć się z wyzwaniami związanymi z podzieloną większością w parlamencie. Prawdopodobnie uda mu się zdobyć większość, wychodząc z założenia, że ​​kandydaci En Marche! sami zdobędą wiele miejsc oraz dołączą do nich przedstawiciele innych partii (Partii Socjalistycznej, UDI, Modem i zwolennicy Alaina Juppé). Może on jednak napotykać trudności z niejednorodną większością, od liberałów do komunistów.

Początkowym dobrym pomysłem Emmanuela Macrona było poproszenie wszystkich swoich kandydatów o obietnicę głosowania w sprawie kilkunastu niezbędnych reform – musiał jednak z tego zrezygnować, ponieważ zabrania tego konstytucja. Teraz może jedynie liczyć na moralne zobowiązanie wsparcia ogólnych projektów, takich jak „modernizacja gospodarki”.

Jak mówią, obietnice wiążą tylko tych, którzy w nie wierzą. Ryzykiem dla Macrona jest, że ​​jego prezydencja zostanie obezwładniona nieustającymi negocjacjami parlamentarnymi, próbującymi znaleźć prawicową większość dla projektów prawicowych i lewicową większość dla lewicowych. Spowolniłoby to tempo reform i doprowadziło do wielu ustępstw. Ostatecznie mogłoby to doprowadzić do niestabilności politycznej, jak miało to miejsce w najgorszych momentach Czwartej Republiki.

Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku